Dr Jan Golla emerytowany nauczyciel

Moje wspomnienia


[Rozmiar: 8927 bajtów] Jak zostałem nauczycielem fizyki

Od dzieciństwa marzyłem o tym, by zostać księdzem. Po maturze dopiero po otrzymaniu świadectwa dojrzałości pojechałem do Wyższego Seminarium Duchowego Śląsko Opolskiego w Nysie. Niestety ksiądz rektor Jan Tomaszewski oświadczył mi, że nabór kandydatów na rok akademicki 1955/1956 został zakończony. Załamany tą wiadomością już byłem u drzwi, kiedy ksiądz rektor zapytał mnie o świadectwo maturalne. Kiedy mu je pokazałem oświadczył: „przyjmuję pana”. Bardzo mi się to podobało. Przed dwa lata ukończyłem tam kurs filozofii z pierwszą lokatą na rok. Do dziś przechowuję sekretnie indeks z 19 ocenami bdb i 10 db. Pod koniec drugich wakacji, a było to 13 sierpnia 1957roku. postanowiłem raptownie i pochopnie: „nie wracam do seminarium”. I co teraz począć? Egzaminy wstępne na Wyższe Uczelnie odbyły się w lipcu. Mój kuzyn przypadkowo dowiedział się z radia, że w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Katowicach (Uniwersytetu Śląskiego jeszcze nie było) odbędą się dodatkowe egzaminy wstępne na matematykę i fizykę. Taka sytuacja Trwa do dziś, że na trudne studia jest mało chętnych. Maiłem 13 dni na powtórzenie sobie matematyki i fizyki. Bardzo się ucieszyłem kiedy znalazłem swoje nazwisko na liście przyjętych na fizykę w tłoku kandydatów. Łatwo było je znaleźć, bo jest bardzo krótkie. Studia były wręcz makabryczne. Spośród 60 kandydatów na I roku skończyło nas 13, ale nikt nie skończył w normalnym terminie, czyli w czerwcu.

Jak znalazłem się w Gliwicach na Kozielskiej.

Kiedy robiłem już pracę magisterską, a temat brzmiał: „Wpływ porowatości i stałego pola elektrycznego na własności cyrkonianu ołowiu” pewnego poranka do mojego profesora Stanisława Glüchmana przyszedł dyrektor pedagogiczny Technikum Mechanicznego w Gliwicach mgr Józef Pniak w poszukiwaniu nauczyciela fizyki, kawalera, który mógł również być wychowawcą w internacie. Przyjąłem tą propozycję i nigdy tego nie żałowałem. Od października tego roku uczyłem jednocześnie matematyki i fizyki w Niższym Seminarium Duchownym w Gliwicach (obecnie w tym budynku mieści się Kuria Biskupia). Zostałem tam zwerbowany przez dwóch moich kolegów z seminarium w Nysie, którzy byli w Gliwicach wikarymi. Jedynym człowiekiem, który o tym wiedział był inż. Purzycki (wspaniały człowiek). Dokonał mi pewnych zmian w moim planie bym mógł uczy c w dwóch szkołach.

Jak znalazłem się na Okrzei

Popełniłem błąd mówiąc moim uczniom w Niższym Seminarium Duchownym, że pracuję w Mechaniku. Pewnego dnia po poprawie dwóch latach jeden uczeń chciał przenieść się z Seminarium do mechanika i zupełnie nieświadomie w rozmowie z dyrektorem Łukaszewiczem wsypał mnie, że uczę w seminarium. Łukaszewicz zakapował mnie do Kuratorium, a mógł tego nie robić. W Kuratorium patrzeli na mnie jak na przestępcę. Dalej uczyłem tam po tajemnie. Przestałem dopiero na prośbę tamtego dyrektora ks. Maciaszka, gdy u niego byli ubecy pytając się o mnie. Dowiedziałem się, że na Okrzei jest wolny etat dla fizyka. Nie chciałem więcej pracować u kapusia. Przyszedłem do dyrektora Krzeczkowskiego i od razu powiedziałem mu że mam dwa „grzechy” na sumieniu: dwa lata teologii i prawie dwa lata pracy w seminarium. Dyrektor Krzeczkowski, wspaniały człowiek zaryzykował (jak mi później powiedział po latach) i przyjął mnie. Powiedział mi, pamiętam to doskonale: „przyjmuję pana, ale pójdzie Pan na Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu – Leninizmu”. W końcu był zmuszony kogoś tam wysłać. Byłem jedynym słuchaczem, który nie opuścił żadnego wykładu!


Jak zostałem Doktorem

Na Okrzei przepracowałem 30 lat na etacie i 9 lat w niepełnym wymiarze będąc już na emeryturze. W sumie miałem 8 naczelnych dyrektorów i fantastyczne grono pedagogiczne. Miałem to szczęście być kolegą nadzwyczaj mądrych ludzi z Politechniki Śląskiej: dr Andrzeja Buchacza i dr Jerzego Świdra, którzy pracowali u nas (obecnie już profesorowie). Napisałem 23 artykuły w pismach fachowych, których oni byli bardzo wymagającymi recenzentami. Dorobiłem, się też wielu przyrządów do fizyki mojego pomysłu a wykonanych przez uczniów jako prace dyplomowe. To oni namówili mnie do zrobienia doktoratu na Politechnice Śląskiej (marzyłem o tym zawsze). Oni uczyli mnie pisać programy na komputerze. Stąd mój drugi doktorat pt. ”Symulacja komputerowa zjawisk jako narzędzie w dydaktyce fizyki”, czym zajmowałem się bardzo intensywnie przez 6 lat, obroniony na Uniwersytecie Poznańskim. W pierwszym doktoracie wykorzystałem 20-letni dorobek w zakresie nauczania mechaniki. A najważniejsze było w moim zawodowym życiu to, że miałem wspaniałych uczniów. Miałem w sumie 10 wychowawstw (nie wszystkie klasy od początku do końca). Pojutrze spotkam się z jedną z nich 33 lata po maturze na spotkaniu klasowym. Cieszę się na to spotkanie. Nie popełniłem błędu przyjmując ofertę dyrektora Józefa Pniaka, a odrzuciłem propozycję profesora na uczelni.

Jak zostałem działaczem kulturalnym

Tym też zrządził przypadek. Byłem kiedyś w domu mojego kolegi aktora Teatru Nowego w Zabrzu i byłem świadkiem jego rozmowy telefonicznej z kierowniczką działu organizacji widowni w której ubolewała, że na przedstawienie, które miało się odbyć za kilka dni nie rozprowadzono ani jednego biletu. Włączyłem się do rozmowy i poprosiłem by przywieziono mi do szkoły 100 biletów. Rozeszły się one błyskawicznie w kilku klasach. Potem nawiązałem współpracę z operą Bytomską. W tej działalności miałem przychylność dyrektorów. Miło było mi słyszeć na jednym ze spotkań klasowych po latach wypowiedzi jednego absolwenta: „Panie Profesorze nie wiele pamiętam już z fizyki, ale pamiętam wszystkie opery na których byliśmy z Panem”.

Warto było biegać po szkole z biletami. Napisałem o tym artykuł: „Poza lekcjami i poza szkołą w dwumiesięczniku” Szkoła Zawodowa.